Spotkali się poeci
każdy wie swoje
jakby wiedział najlepiej
o sztuki nastrojach
życia dotyku jednako
pod kreską losu
a tam czasem miłość naga
ledwie muśnięta metaforą
a tam czasem mozół błyśnie
lemieszem orki na ugorze
a tam czasem cacka życia
wyryte w piśmie klinowym
a tam czasem samotność
pisze wiersze dla siebie
wśród tylu naraz poetów
cień się snuje nietrwały
chwały znikomej wobec
wartkiej rzeki pomiędzy
trwaniem i pamięcią
ledwie słowa a jednak
sobie tak bardzo potrzebni
wymieniają na złote sylaby
rzeczy i drobiazgi egzystencji
imponderabilia świecideł
spotkali się poeci
każdy waży słowo w sobie
na wadze kruszców niebywałych
w drodze wciąż runa słów
nienawykłych prozie
wsłuchują się w tonacje
innych melodii i znów igrają
płomieniem z lontami wersów
pułapkami w gąszczu mądrości
i muzyki rodzonej z milczenia
kiedy czytają swoje strofy
zapadają się grzęzną w echach
przeżyć wichrach oceanów
w kontredansie zaczarowanym
tajemnicy bytu niełatwej
do odgadnięcia
chowającej w metaforach
rozpacz odchodzenia