gdy jeszcze nocą
śnieg odmienia światło
już wlecze za sobą wiadro
szufli ciężki chrobot
obuwie filcowe z
rękawic gorączką
a potem
wprzęgnięta do wózka
wędruje biurowcem
w obłoku chemii
i potu
by nagle przystanąć
oglądając pod światło
kolor szminki na pecie
to znów
mrucząc pod nosem
myje deski w klozecie
i tutaj ściany mają swoje
śmierdzące grafitti
słowa bez smaku
z odbytów wyplute
bo słoma z butów
mimo że markowych
kamuflaż chamstwa
w jedwabnym krawacie
dla prostej sprzątaczki
tutaj jest dezyderatem
uproszczenia świata
do kija i szmaty
więc bierze
w pomarszczone dłonie
synonimy nietrwałości
a potem ściera kurze
z pokorą i smutkiem
dla puryzmu znaczeń
wyniesionych z domu
a dźwięk odkurzacza
jak trąba ostateczna
wzywa czas do wracania
na wysypiska
dlatego w noc każdą
niech będzie święte
imię gwiazdy
z atrybutem miotły
wysoko nad rzeką
kresu rzeczy