W portyku oceanu

W zatoce jak wielkie tyczki wystawały maszty
z nakrapianej ostrym słońcem zielonej kipieli
jakby obraz sztormowej chwili malarskiej
na kotwicach tańczyły pojmane gejzery

mglista chmara skrzydeł brodząca w upale
falowały powietrzem żagli fatamorgany
na oczach zostawiały rozkołysany widok
wędrującej tęsknoty nabrzeża portalem

w poszumie zieleni kwitły róże wiatru
do nóg przypadał przestraszony piasek
i na przeżartym solą dywanie plaży
woda zostawiała świetliste ślady

wciąż widzę nie patrząc w przeszłość
południowej sjesty pośpieszną nagość
sztormowe wichry w naszych ciałach
południowych masztów porwane żagle

teraz zatoka wyplata z ciszy twoje imię
wśród lenistwa statków na kotwicowisku
dryfuje w południe wiosennym obłokiem
przez tamte niedopowiedzenia wszystkie
wspomnieniem z epoki rudych włosów

sztorm i cisza w jednej odsłonie
kawał życia na żeglarskiej dłoni
z gwiaździstych nocy winne grona
butelka smutku wiatru włosy

ten zapach włóczył mnie z falami
po wzgórzach zaklęć beznadziei
syrenim śpiewem mydlił oczy
i smutku wargi solą bielił

w zatoce świeci werniks czasu
przykrywa twojej twarzy smagłość
na dryfujących w fali lokach
kołysze się bezzwrotna fotka
zamknięty kokos czasu