Na wysmukłym
modrzewiu gniazdo sroki
wiosenny kapelusz
niepotrzebnych gałązek
rozpada się na trawie
w rude igły czasu
teraz między konarami
rozrasta się powietrze
sad podrzuca murawie
odważne kopce kretowisk
zamilkły już natrętne
owadzie pasaże
ogród odchodzi
my w jesień wygnani
pośród smutnych chwastów
stoimy bezradni
czekając wiosny
uczepieni siebie
jak dwa motyle