Na Zachód

Wieczorem wywieziono
wśród pospiesznych tobołów
z rodzinnego pomieszkania
na lwowskiego dworca
bocznice wygnania
lichą furmanką

dobrzy ludzie pomagali
zresztą razem wyjeżdżali
ktoś zacierał ręce i na pokoje
z butami z chutoru

na podłogi na glans
wyfroterowane
z bielutkim cud
szlabanem
i lambrekinów
jedwabnym obłokiem

zamienionym na łaskę
żeleznodorożnoj prozy
z zardzewiałą wodą
i dziurą klozetową
w podłodze lory

szyny pędziły wagony
w gotykiem pisane strony
w widmo rozlanej wojny
dzieciństwa głaz krwawiący
odpychany matczyną ręką
szczekał między torami pies
błogosławiły wymiona
nędznej chudoby

siermiężne skrzynie
pełne ludzkiej biedy
pędzono na zachód
z dala od mrozów zony
kurhanów Kazachstanu